ALTERNATYWY 4 ONLINE

77

Za chwilę skończę 77 lat. To będzie zwykły dzień, normalny czwartek, jakich w roku bywa 52. Ja będę miał za sobą 4004 czwartki. Ale ten zbliżający się czwartek skłonił mnie do kilku refleksji.

Urodziłem się w 1947 roku w Szczecinie. Miasto było w dużej części zburzone, zaopatrzenie w podstawowe produkty było mizerne, matka nie miała pokarmu. Znajomi zdobyli dla nas kozę. Zamieszkała w tzw. loggii, czyli we wnęce budynku pełniącej funkcję balkonu. Jadła jakąś zieleninę i obgryzała tynk ze ścian. Dzięki niej przeżyłem. Koza nie. Ktoś ją od nas odebrał i pewnie zjadł. I może w ten sposób uratowała jeszcze jedno życie.

Potem wylądowaliśmy w Warszawie, matka zaczęła pracować w Ministerstwie Zdrowia i studiowała zaocznie prawo. Po jej wstąpieniu do partii dostaliśmy mieszkanie. Nie mieliśmy lodówki, pralki i telefonu. Ja nie miałem roweru, o którym marzyłem. Pierwszy telefon w naszym bloku kupiła pani ginekolog. Zapraszała sąsiadów, ale kazała im przynosić krzesła. Sąsiedzi je przynosili, a także domowe wypieki. Przy herbatce i ciastach oglądaliśmy „Bonanzę” i się integrowaliśmy. Trwało to do czasu, kiedy w innych mieszkaniach też pojawiły się telewizory. Ale wciąż jeszcze pożyczaliśmy sobie szklankę cukru, jajko albo świeczkę, kiedy wysiadł prąd.

Przed domem parkowało kilka samochodów, miejsc parkingowych było bez liku. Po jakimś czasie w naszym mieszkaniu pojawiła się lodówka, potem pralka, czarno-biały telewizor z jednym programem, wreszcie również telefon. Znajomi przestali wpadać do nas, bo właśnie przechodzili w pobliżu. Zaczęli swoje wizyty z odpowiednim wyprzedzeniem zapowiadać.

Telewizor poinformował nas o locie radzieckiego kosmonauty Gagarina w kosmos i niedługo potem o amerykańskim programie Apollo i lądowaniu człowieka na księżycu. Oglądaliśmy to wydarzenie w nocy.

Po maturze rozpocząłem studia na politechnice i byłem przekonany, że rozumiem świat. Niestety po trzech semestrach okazało się, że wielu rzeczy jeszcze nie zrozumiałem, wydalono mnie i kilka dni po pożegnaniu się z uczelnią powitała mnie jednostka wojskowa w Kołobrzegu. Przeżyłem w niej ćwiczenia poligonowe, polegające na powtórnym zdobywaniu Wału Pomorskiego. Piliśmy dużo wódki, obijaliśmy się, gubiliśmy armaty i inny ciężki sprzęt, co stawiało pod znakiem zapytania nasze zdolności obronne.

Po wojsku wyjechałem do Niemiec, kupiłem pierwszy telewizor kolorowy i domowy komputer. Z zapałem uczyłem się obsługi tego urządzenia. Wkrótce odkryłem fenomen poczty elektronicznej, ale nie miałem do kogo pisać, bo moi znajomi nie dowierzali, że komputer ma jakąkolwiek przyszłość. Natomiast znajomi w Polsce po prostu nie mieli jeszcze tego urządzenia. Zafascynował mnie internet. Najłatwiej dostępne były strony ze zdjęciami erotycznymi.

Kupiłem sobie jeden z pierwszych telefonów komórkowych. Moja żona czasem dzwoniła do mnie i przypominała, żebym zrobił zakupy. Kiedy przyjechałem z nim do Polski, nikt nie wierzył, że to telefon. Ale to się szybko zmieniło.

Uczyłem się obsługi tych nowych wynalazków, ale kiedy udawało mi się jako tako opanować ich tajniki, one błyskawicznie się zmieniały, udoskonalano je, bezustannie pojawiały się w nich nowe funkcje i obszary zastosowań, rewolucja goniła rewolucję… krótko mówiąc, świat pędził a ja coraz częściej nie nadążałem. Dotyczyło to nie tylko urządzeń typu komputer czy telefon, ale ze wszystkich stron atakowały mnie nowe dziedziny nauki, zawody, umiejętności, specjaliści różnych branż tworzyli własne niezrozumiałe dla mnie języki, dzikie tempo rozwoju nadawali młodzi, i my, seniorzy, coraz częściej musieliśmy w wielu dziedzinach uznawać ich wyższość. Gwałtownie zmieniała się obyczajowość: esemesami zwalniano ludzi z pracy, rozwodzono się, zaginęła sztuka pisania listów. Świat uciekał, a ja w coraz większą zadyszką usiłowałem go gonić.

Kończę 77 lat. Serce często wali jak szalone, tracę oddech, ale pędzę, choć wiem, świata już nie dogonię. Ale ciągle umiem się tego czy owego nauczyć. Ciągle potrafię się wzruszyć, ciągle z pamięci przywołuję wiersze, których się uczyłem 60 lat temu, wciąż chętnie wychylam lampkę albo dwie wina. A najchętniej trzy.

I pytam Was i sam siebie: jak żyć?

Scroll to Top